Lubicie
biegać po nieznanych terenach, odkrywać nowe ścieżki prowadzące w piękne miejsca i czasami nieco zboczyć ze szlaku…?
My bardzo, chociaż bywa, że trochę… no cóż, że się człowiek nieco zapodzieje
w lesie, kiedy go skusi jakaś niebywale ekscytująca, wiodąca w nieznane
(czyt.: w głąb lasu) nieoznaczona dróżka, a wycieczka biegowa
nieco się wydłuży i dlatego pamiętajcie, drodzy, rządni przygód, biegacze,
aby zawsze… ale to zawsze mieć ze sobą w kieszonce przynajmniej jeden mały batonik
muesli albo inną ulubioną, ratującą w niedoli przekąskę. Wszak nigdy nie
wiadomo, gdzie poniosą kochające wyzwania, ubłocone nogi i kiedy będzie potrzebna
dodatkowa porcja węgli, aby bezpiecznie dotrzeć do celu!
Od
środy zastanawialiśmy się gdzie by tu spędzić weekend (ehh… to życie podróżników pełne
niespodziewanych wyjazdów w dalekie krainy za siedem oceanów, niebezpieczne
przygody podczas wycieczek biegowych z Kilianem Jornetem, wspólne zdobywanie najwyższych
szczytów, skoki nad przepaściami, nieokiełznana przyroda tierra fria i dzikie, przyklaskujące nam zwierzęta!)
Jedyne, co nie budziło wątpliwości, to sposób w jaki będziemy celebrować
wolną sobotę. Mięciutka kanapa, włochate kapcie, wspólne oglądanie relacji z paryskiego
wybiegu na wielkim ekranie TiVi i najświeższe ploteczki ze świata mody! Yey!
Sooo exciting…! Słitfocie z rąsi z lustrem. Dziubki! Zdziwione oczęta! A później zapraszamy, misiaczki pysiaczki, na relację z rozdania nagród w konkursie na najbardziej ociekającą różem
sukienkę polskich celebrytek!
Taki żarcik! Oczywiście, że biegamy! Tylko co z trasą? Postanowiliśmy zapuścić się w nieznane nam jeszcze rejony Beskidu Małego i wytyczyliśmy sobie 21-kilometrową pętlę (która niespodziewanie okazała się o 5 km dłuższa…) z niespełna 900-metrowym przewyższeniem (które na finiszu dobiło do 1200 metrów) z Przełęczy Kocierskiej. Co prawda część szlaków jest nam już dobrze znana, zwłaszcza główny — oznaczony kolorem czerwonym, ale tym razem chcieliśmy zahaczyć o Gibasowy Wierch i Gibasówkę. Tam nas jeszcze nie widzieli! Zaufaliśmy prognozom pogody (Pan Kret obiecywał, że będzie słonko za małą chmurką… ) i przygotowaliśmy się na sobotę.
Oczywiście dzień wycieczki zaczynamy śniadaniem i to nie byle jakim. Przed dłuższym biegiem — tylko owsianka! Mmm… Pycha! Chcecie przepis? Klik! Zajadając zerkamy z niepokojem w okno — a tam cuda i dziwy: zamiast rozkosznych białych obłoków na tle zapierającego dech w piersiach wschodu słońca — zimny, porywisty wiatr, jakiś deszcz, zimno i szaro. Czyżby meteorolodzy troszeczkę się zagalopowali …? Ale, ale… Jak to mówią najstarsi runners'i: „Nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery”! Biegamy w myśl tej zasady i naprawdę musiałoby siarczyście miotać piorunami albo ciskać gradem wielkości jajek, abyśmy mieli zrezygnować z treningu, zwłaszcza, kiedy to się szykuje nowa, ciekawa traska! Yeah! Szybka kawa, sprawdzenie stanu wyposażenia, czy ABY NA PEWNO wszystko mamy i wyruszamy. Komu w drogę temu czas!
Wyjeżdżamy wcześnie rano. Niedługo potem docieramy na Przełęcz Kocierską (718 m n.p.m.) i parkujemy tuż obok wejścia na czerwony szlak w stronę
Potrójnej.
.
.
Termometr bezlitośnie wskazuje 0°C. Olaboga! Trzeba wyjść z auta... w którym zdążyło się nagrzać do 21°C.
Oczywiście spieramy się o to, kto pierwszy sprawdza, jak fajnie jest na zewnątrz! Przecież uwielbiaaamy
takie skoki temperatury! Dopinamy
kurtki na ostatni guzik, zakładamy buffy i ruszamy.
Początkowo
szlak prowadzi kocimi grzbietami raz
w górę, raz w dół — przyjemnie. Od czasu do czasu trzeba aktywować nieco zziębnięte
jeszcze łydki i przeskoczyć przez zamarzniętą kałużę, błotniste koleiny albo połacie
lodowe. Ogólnie rzecz biorąc — nie nudzimy się, bo o wywrotkę nie trudno.
Po kilkunastu minutach, nieco już rozgrzani,
postanawiamy przystanąć i trochę się porozciągać, bo oto przed nami
pierwszy (ze stu…!), niespełna dwukilometrowy podbieg o 15-procentowym
nachyleniu. Stromy odcinek pokonujemy w tempie umiarkowanym — to w końcu
wycieczka biegowa, a nie trening w II zakresie, co nie oznacza, że nasze
serducha nie zabiły szybciej, a do płuc dotarło trochę więcej rześkiego, górskiego powietrza. Naszym
oczom ukazują się piękne widoki. Meteorolodzy mieli rację: słońce — co prawda
leniwie, ale jednak nieśmiało wygląda zza chmur — i od razu robi się piękniej! Hej...! Dlaczego Was tu nie ma?!
Po
ok. 4 km wybiegamy na polanę tuż obok Chatki
na szczycie Potrójnej. Przystajemy i
popijając nasz napój izotoniczny własnej roboty (polecamy, przepis tutaj: klik!) — podziwiamy widoki wystawiając twarze do słońca, a gdy
wiatr zaczyna dokuczać i powoli robi nam się coraz chłodniej — ruszamy dalej.
.
.
Przed
nami kilometrowy, dosyć stromy zbieg. Na rozstaju szlaków — czerwonego i
żółtego — zbaczamy z drogi, by zobaczyć Zbójnickie
okno. Jesteście ciekawi, co to takiego? Ostaniec utworzony z piaskowca. Zobaczcie
sami, niezła „skałka”. Takie rzeczy tylko w lesie!
![]() |
Z cyklu: czego nie robić w lesie daleko od domu ;) |
.
Słońce już na dobre rozgościło się
na niebie, a promienie mile ogrzewają, muskając nasze czarne kurtki. Temperatura
pozostawia nieco do życzenia, ale nie zapominajmy, że w końcu jest styczeń!
Po powrocie na czerwony szlak czeka
nas mała wspinaczka z Przełęczy Zakocierskiej (804 m n.p.m.) przez Czarny Groń
(793 m n.p.m.) na Łamaną Skałę (929
m n.p.m.). Biegniemy przez tereny Parku
Przyrody Madohora, a od momentu przekroczenia jego granic czujemy się tak, jak gdyby dla tej części Beskidów czas
się zatrzymał…
Nieskazitelna przyroda żyje tutaj swym
własnym, niezmąconym zbędną ingerencją człowieka, rytmem . Lekka mgła, gra
światła i cieni wprawia nas w nastrój: przez moment czujemy się trochę jak nasi
przodkowie biegający po dzikich, niedostępnych terenach — za zwierzyną na
kolację!
Mijamy szczyt Mada Hora (910 m n.p.m. ), zbiegamy ok. 500 m do rozstaju szlaków i odbijamy
ostro w prawo — zupełnie na dziko, nabijając sobie dodatkowych kilometrów — w stronę Gibasów i Wielkiego Gibasowego
Wierchu. Szczyt znajduje się na wysokości 898 m n.p.m., a dziwna nazwa pochodzi od nazwiska Gibas,
które do połowy XIX wieku dumnie noszą wszyscy gospodarze zamieszkujący
przysiółek poniżej.
Aby tam dotrzeć, trzeba było
oddalić się kolejne 200 m od szlaku, przedzierając się przez niezły chaszczok!
A tak było na szczycie…
.
.

Przedzieramy
się z powrotem na zielony szlak i biegniemy dalej w stronę Gibasówki,
szczytu o wysokości 842 m n.p.m., którego stoki opadają od północy ku
dolinie potoku Kocierka, a od południa — w stronę Ślemienia. Wierzchołek
znajduje się na południowych krańcach dużej polany z której rozpościera
się widok na Łamaną Skałę i Potrójną. Znajduje się tu również polana Gibasy, a
na niej zabytkowa kapliczka datowana na 1818 r.
Dalej
biegniemy mocno pofałdowanym grzbietem. Po niecałych 2 km dostrzegamy po lewej
stronie ścieżki prześwit, ławeczkę i ukrytą za chaszczami, niesamowitą polanę z której rozpościera
się piękny widok na Beskid Żywiecki i Śląski. Zatrzymujemy się więc, by zażyć
małej kąpieli słonecznej! A co! Mało nam!
Opuszczamy
ten miły zakątek, by znów po kilku dobrych zbiegach i podbiegach dotrzeć do
kolejnej polany — ostatniej przed stromym, długim zbiegiem do miejscowości Kocierz Rychwałdzki.
.
.
Szybko
pokonujemy krętą, stromą ścieżkę i docieramy do wsi, gdzie dajemy nieco
odpocząć naszym trochę już sfatygowanym nogom, biegnąc skrajem szosy. Po nieomal stu (takie właśnie odnosimy
wrażenie!) większych i mniejszych podbiegach i zbiegach, ten
kilkunastometrowy, płaski odcinek jest dla nas miłym urozmaiceniem. Kierujemy
się w stronę ostatniego podbiegu. Przed nami ostatnie 250 m
w pionie — taki miły akcent na zakończenie wycieczki. Prezent taki! Po drodze mijamy takie oto ciekawe obiekty...
...a po kilkudziesięciu metrach dostrzegamy pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny! Wróć! Wiosna?! W zimie? Matka natura potrafi płatać niezłe figle.

...a po kilkudziesięciu metrach dostrzegamy pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny! Wróć! Wiosna?! W zimie? Matka natura potrafi płatać niezłe figle.
Ostatnie 2 kilometry biegniemy poboczem asfaltowej drogi, następnie skręcamy za szlakiem w las, a po ok. 500 m dobiegamy do zajazdu Kocierz i do Przełęczy Kocierskiej.

Szkoda,
że nie było Was z nami, ale nie martwcie się! Za kilka dni znowu weekend,
więc można już zacząć planować trasę kolejnej wycieczki biegowej! Poniżej
profil wysokości naszej niesamowitej pętli
"stu i jednego podbiegu". Będziecie...?
To jest super miejsce. Szczególnie podoba mi się dlatego, że można wyjechać tam autem I potem ruszyć w dalszą drogę pieszo.
OdpowiedzUsuń