poniedziałek, 13 stycznia 2014

Anglosas w Beskidzie Małym, czyli Kocierska Pętla




Lubicie biegać po nieznanych terenach, odkrywać nowe ścieżki prowadzące w piękne miejsca i czasami nieco zboczyć ze szlaku…? My bardzo, chociaż bywa, że trochę… no cóż, że się człowiek nieco zapodzieje w lesie, kiedy go skusi jakaś niebywale ekscytująca, wiodąca w nieznane (czyt.: w głąb lasu) nieoznaczona dróżka, a wycieczka biegowa nieco się wydłuży i dlatego pamiętajcie, drodzy, rządni przygód, biegacze, aby zawsze… ale to zawsze mieć ze sobą w kieszonce przynajmniej jeden mały batonik muesli albo inną ulubioną, ratującą w niedoli przekąskę. Wszak nigdy nie wiadomo, gdzie poniosą kochające wyzwania, ubłocone nogi i kiedy będzie potrzebna dodatkowa porcja węgli, aby bezpiecznie dotrzeć do celu!


Od środy zastanawialiśmy się gdzie by tu spędzić weekend (ehh… to życie podróżników pełne niespodziewanych wyjazdów w dalekie krainy za siedem oceanów, niebezpieczne przygody podczas wycieczek biegowych z Kilianem Jornetem, wspólne zdobywanie najwyższych szczytów, skoki nad przepaściami, nieokiełznana przyroda tierra fria i dzikie, przyklaskujące nam zwierzęta!) Jedyne, co nie budziło wątpliwości, to sposób w jaki będziemy celebrować wolną sobotę. Mięciutka kanapa, włochate kapcie, wspólne oglądanie relacji z paryskiego wybiegu na wielkim ekranie TiVi i najświeższe ploteczki ze świata mody! Yey! Sooo exciting…! Słitfocie z rąsi z lustrem. Dziubki! Zdziwione oczęta! A później zapraszamy, misiaczki pysiaczki, na relację z rozdania nagród w konkursie na najbardziej ociekającą różem sukienkę polskich celebrytek!


Taki żarcik! Oczywiście, że biegamy! Tylko co z trasą? Postanowiliśmy zapuścić się w nieznane nam jeszcze rejony Beskidu Małego i wytyczyliśmy sobie 21-kilometrową pętlę (która niespodziewanie okazała się o 5 km dłuższa…) z niespełna 900-metrowym przewyższeniem (które na finiszu dobiło do 1200 metrów) z Przełęczy Kocierskiej. Co prawda część szlaków jest nam już dobrze znana, zwłaszcza główny — oznaczony kolorem czerwonym, ale tym razem chcieliśmy zahaczyć o Gibasowy Wierch i Gibasówkę. Tam nas jeszcze nie widzieli! Zaufaliśmy prognozom pogody (Pan Kret obiecywał, że będzie słonko za małą chmurką… ) i przygotowaliśmy się na sobotę. 
Oczywiście dzień wycieczki zaczynamy śniadaniem i to nie byle jakim. Przed dłuższym biegiem — tylko owsianka! Mmm… Pycha! Chcecie przepis? Klik! Zajadając zerkamy z niepokojem w okno — a tam cuda i dziwy: zamiast rozkosznych białych obłoków na tle zapierającego dech w piersiach wschodu słońca — zimny, porywisty wiatr, jakiś deszcz, zimno i szaro. Czyżby meteorolodzy troszeczkę się zagalopowali …? Ale, ale… Jak to mówią najstarsi runners'i: „Nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery”! Biegamy w myśl tej zasady i naprawdę musiałoby siarczyście miotać piorunami albo ciskać gradem wielkości jajek, abyśmy mieli zrezygnować z treningu, zwłaszcza, kiedy to się szykuje nowa, ciekawa traska! Yeah! Szybka kawa, sprawdzenie stanu wyposażenia, czy ABY NA PEWNO wszystko mamy i wyruszamy. Komu w drogę temu czas!
Wyjeżdżamy wcześnie rano. Niedługo potem docieramy na Przełęcz Kocierską (718 m n.p.m.) i parkujemy tuż obok wejścia na czerwony szlak w stronę Potrójnej.
.

Termometr bezlitośnie wskazuje 0°C. Olaboga! Trzeba wyjść z auta... w którym zdążyło się nagrzać do 21°C. Oczywiście spieramy się o to, kto pierwszy sprawdza, jak fajnie jest na zewnątrz! Przecież uwielbiaaamy takie skoki temperatury! Dopinamy kurtki na ostatni guzik, zakładamy buffy i ruszamy.

Początkowo szlak prowadzi kocimi grzbietami raz w górę, raz w dół — przyjemnie. Od czasu do czasu trzeba aktywować nieco zziębnięte jeszcze łydki i przeskoczyć przez zamarzniętą kałużę, błotniste koleiny albo połacie lodowe. Ogólnie rzecz biorąc — nie nudzimy się, bo o wywrotkę nie trudno.



Po  kilkunastu minutach, nieco już rozgrzani, postanawiamy przystanąć i trochę się porozciągać, bo oto przed nami pierwszy (ze stu…!), niespełna dwukilometrowy podbieg o 15-procentowym nachyleniu. Stromy odcinek pokonujemy w tempie umiarkowanym — to w końcu wycieczka biegowa, a nie trening w II zakresie, co nie oznacza, że nasze serducha nie zabiły szybciej, a do płuc dotarło trochę więcej rześkiego, górskiego powietrza. Naszym oczom ukazują się piękne widoki. Meteorolodzy mieli rację: słońce — co prawda leniwie, ale jednak nieśmiało wygląda zza chmur — i od razu robi się piękniej! Hej...! Dlaczego Was tu nie ma?!



Po ok. 4 km wybiegamy na polanę tuż obok Chatki na szczycie Potrójnej. Przystajemy i popijając nasz napój izotoniczny własnej roboty (polecamy, przepis tutaj: klik!) — podziwiamy widoki wystawiając twarze do słońca, a gdy wiatr zaczyna dokuczać i powoli robi nam się coraz chłodniej — ruszamy dalej.
.
Przed nami kilometrowy, dosyć stromy zbieg. Na rozstaju szlaków — czerwonego i żółtego — zbaczamy z drogi, by zobaczyć Zbójnickie okno. Jesteście ciekawi, co to takiego?  Ostaniec utworzony z piaskowca. Zobaczcie sami, niezła „skałka”.  Takie rzeczy tylko w lesie!
 


Z cyklu: czego nie robić w lesie daleko od domu ;)

.
Słońce już na dobre rozgościło się na niebie, a promienie mile ogrzewają, muskając nasze czarne kurtki. Temperatura pozostawia nieco do życzenia, ale nie zapominajmy, że w końcu jest styczeń!
Po powrocie na czerwony szlak czeka nas mała wspinaczka z Przełęczy Zakocierskiej (804 m n.p.m.) przez Czarny Groń (793 m n.p.m.) na Łamaną Skałę (929 m n.p.m.). Biegniemy przez tereny Parku Przyrody Madohora, a od momentu przekroczenia jego granic czujemy się tak, jak gdyby dla tej części Beskidów czas się zatrzymał… 



Nieskazitelna przyroda żyje tutaj swym własnym, niezmąconym zbędną ingerencją człowieka, rytmem . Lekka mgła, gra światła i cieni wprawia nas w nastrój: przez moment czujemy się trochę jak nasi przodkowie biegający po dzikich, niedostępnych terenach — za zwierzyną na kolację!

Mijamy szczyt Mada Hora (910 m n.p.m. ), zbiegamy ok. 500 m do rozstaju szlaków i odbijamy ostro w prawo — zupełnie na dziko, nabijając sobie dodatkowych kilometrów — w stronę Gibasów i Wielkiego Gibasowego Wierchu. Szczyt znajduje się na wysokości 898 m n.p.m., a dziwna nazwa pochodzi od nazwiska Gibas, które do połowy XIX wieku dumnie noszą wszyscy gospodarze zamieszkujący przysiółek poniżej.
Aby tam dotrzeć, trzeba było oddalić się kolejne 200 m od szlaku, przedzierając się przez niezły chaszczok! A tak było na szczycie…
.
I tutaj właśnie powinniśmy napomknąć, że oto nadeszła pora na zregenerowanie uszczuplonych zasobów glikogenu i robimy przerwę, aby odpakować naszego ulubionego batonika (przepis tutaj: klik!), wyjąć pysznego banana, ewentualnie po solidnym kawałku orzecha kokosowego albo garść rodzynek... Ale niestety tak się nie stanie, kochani, bo — niczym ostatnie patałachy — zapomnieliśmy o tym szalenie ważnym aspekcie, a niestety okazuje się, że nieco zgłodnieliśmy no i robi się nieciekawie, bo właśnie mija druga godzina wycieczki, a my jesteśmy dopiero w połowie planowanej pętli. W dodatku jedyne, co nadaje się do zjedzenia i jest w zasięgu ręki, to dwie marne figi! Omg! Nieczęsto się to zdarza, żeby uradowany biegiem człowiekowi zaburczało w brzuchu, ale tym razem tak właśnie było. Z racji tego, że postanowiliśmy nieco poszwendać się po lesie, cała wycieczka przeciągnęła się w czasie, przy okazji zafundowaliśmy sobie dodatkowych kilka kilometrów więcej i ponad 200 m podbiegów. Na szczęście mamy zapas naszego izotoniku z miodem. 

Przedzieramy się z powrotem na zielony szlak i biegniemy dalej w stronę Gibasówki, szczytu o wysokości 842 m n.p.m., którego stoki opadają od północy ku dolinie potoku Kocierka, a od południa — w stronę Ślemienia. Wierzchołek znajduje się na południowych krańcach dużej polany z której rozpościera się widok na Łamaną Skałę i Potrójną. Znajduje się tu również polana Gibasy, a na niej zabytkowa kapliczka datowana na 1818 r.



Dalej biegniemy mocno pofałdowanym grzbietem. Po niecałych 2 km dostrzegamy po lewej stronie ścieżki prześwit, ławeczkę i ukrytą za chaszczami, niesamowitą polanę z której rozpościera się piękny widok na Beskid Żywiecki i Śląski. Zatrzymujemy się więc, by zażyć małej kąpieli słonecznej! A co! Mało nam!




Opuszczamy ten miły zakątek, by znów po kilku dobrych zbiegach i podbiegach dotrzeć do kolejnej polany — ostatniej przed stromym, długim zbiegiem do miejscowości Kocierz Rychwałdzki.
.



Szybko pokonujemy krętą, stromą ścieżkę i docieramy do wsi, gdzie dajemy nieco odpocząć naszym trochę już sfatygowanym nogom, biegnąc skrajem szosy. Po nieomal stu (takie właśnie odnosimy wrażenie!) większych i mniejszych podbiegach i zbiegach, ten kilkunastometrowy, płaski odcinek jest dla nas miłym urozmaiceniem. Kierujemy się w stronę ostatniego podbiegu. Przed nami ostatnie 250 m w pionie taki miły akcent na zakończenie wycieczki. Prezent taki! Po drodze mijamy takie oto ciekawe obiekty... 



...a po kilkudziesięciu metrach dostrzegamy pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny! Wróć! Wiosna?! W zimie? Matka natura potrafi płatać niezłe figle. 





Ostatnie 2 kilometry biegniemy poboczem asfaltowej drogi, następnie skręcamy za szlakiem w las, a po ok. 500 m dobiegamy do zajazdu Kocierz i do Przełęczy Kocierskiej.

Udaną wycieczkę biegową kończymy spokojnym rozciąganiem, aby nie narażać się na kontuzje. Pamiętajcie o tym i nie zaniedbujcie tego elementu treningu.



Szkoda, że nie było Was z nami, ale nie martwcie się! Za kilka dni znowu weekend, więc można już zacząć planować trasę kolejnej wycieczki biegowej! Poniżej profil wysokości naszej niesamowitej pętli "stu i jednego podbiegu". Będziecie...?





1 komentarz:

  1. To jest super miejsce. Szczególnie podoba mi się dlatego, że można wyjechać tam autem I potem ruszyć w dalszą drogę pieszo.

    OdpowiedzUsuń