--------------------------------------------------------------
Dzień
zaczyna się dokładnie tak, jak najbardziej lubicie: budzik dzwoni zbyt
wcześnie, co sprawia, że nie do końca czujecie się obudzeni. Ponieważ powieki
nie zdążyły się jeszcze otworzyć, nieomal po omacku drepczecie do
łazienki, spoglądacie w lustro i usiłujecie sobie uświadomić, że oto stał
się dzień. Nie ma wyjścia. Później udajecie się do kuchni i grzecznie zabieracie
za śniadanie. Ale zakończona łyżką ręka, która zazwyczaj jest dosyć posłuszna,
dziś sprawia wrażenie dziwnie obcej — zupełnie, jak gdyby należała do kogoś
innego — nie trafia w otwór i ulubione muesli
ląduje na podłodze. Podobny los spotyka kawę, a ponieważ umysł nadal pozostaje
w fazie rem i nie reaguje, jedyne, co
możecie zrobić, to dokonać bezradnej obserwacji, jak wielka plama zalewa bluzkę.
Tą nową. Na którą się oszczędzało i po wielu konsultacjach z samym sobą — w końcu
kupiło, bo się zasłużyło. I pogoda też jest wymarzona. Lodowaty wiatr chłoszcze
po twarzy, a śnieg wraz z ulicznym kurzem i śmieciami, tworzy na
chodnikach sympatyczne błoto. Słońce postanawia odejść w inne, bardziej
przyjazne człowiekowi, kraje i wróci za dwa miesiące, ale w zamian zostawia zamieć.
Można by wręcz przysiąc, że uderzające co jakiś czas o okienne szyby, połamane
przez nią gałęzie i porwane drobne przedmioty gospodarstwa domowego, wyją:
„Zostań w domu…”
I
co wtedy? Najlepiej byłoby przytaknąć — w końcu z naturą jeszcze nikt,
nie wygrał — i niczym rozkapryszony piesek, przewrócić się na plecy w
nadziei, że ktoś uprzejmy podrapie, pogłaska, a później z miną czułej
babuni potwierdzi, że nie wolno się nad sobą znęcać, bo się później będzie tego
żałować, kiedy się za to trafi do piekła i nie warto moknąć, bo to
niebezpieczne dla zdrowia. Zwłaszcza dla stóp, które bardzo nie lubią wilgoci…!
No bo kto u licha, normalny jest, a po śniegu biega?! Kto wychodzi z
własnej woli, kiedy ciemno, a wiatr usiłuje wywiać resztki zdrowego
rozsądku spod kaptura? W dodatku można się przecież przeziębić, kataru
nabawić, dzikiego kaszlu złapać, ksztuśćca i zapalenia nerki albo stopy
odmrozić, później paluch do amputacji i nieszczęście gotowe.
Znacie
to…? Nie martwcie się! Każdy miewa takie dni, kiedy bez problemu może sobie
ułożyć całą listę argumentów utwierdzających w przekonaniu, że bieganie, to
jest bardzo, ale to bardzo zły pomysł. Najgorszy!
Tak,
moi drodzy… Jesteśmy właśnie świadkami narodzin Człowieka-Naleśnika: istoty zjednoczonej w miłosnym uścisku z własnym kocem, zatopionej w autorefleksji nad własną niemocą, wyczekującego
ulubionego serialu, który zapewne zagłuszy wyrzuty sumienia. To nic, że tę
serię widział już pięć razy. Człowiekowi-Naleśnikowi wcale nie przeszkadza, że
zna większość dialogów na pamięć. Przynajmniej może spokojnie chrupać paluszki.
Ale nawet jeśli czujecie… Ba, jesteście wręcz święcie przekonani, że cały wszechświat — aż po jego najciemniejsze, nieodkryte jeszcze krańce — daje wyraźne sygnały, że z biegania nic dziś nie będzie, a wszystkim wyrzutom sumienia tego świata macie do powiedzenia tylko jedno: "Go away…!" — to jednak warto podjąć ten ostatni wysiłek, odnaleźć buty do biegania i podjąć wyzwanie. Przekonacie się, że kiedy już się człowiek weźmie i zbierze w sobie, wyzwoli z uścisku niemocy, a później wciągnie na siebie te wszystkie warstwy, omota szyję buffem i w końcu się wywlecze, to już po kilku głębszych wdechach i wydechach — uczucie zniechęcenia minie, moi drodzy, a jego miejsce zajmie radość z biegania i świadomość, że się udało pokonać własne lenistwo. No bo w końcu kto tu rządzi?!
Jak
się zmotywować? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, recepty, rady. Prawda
jest taka, że motywację trzeba znaleźć w sobie. Jedyne, co może podsunąć ten
tekst, to kilka propozycji.
--------------------------------------------------------------
Mała nagroda
Nagrody
są fajne. Zwłaszcza te, które można sobie przyznawać samemu, bo istnieje
większe prawdopodobieństwo, że się je jednak otrzyma.
Metoda „na
łasucha”,
czyli…? Najpierw należy sobie
obiecać coś superextra pysznego. Kiedy własne rozleniwienie osiągnie apogeum o wiele
łatwiej zebrać się na trening, kiedy ma się w perspektywie późniejszy
odpoczynek — i to z nagrodą w bonusie. Nie wspominając, że nawet
na kanapie wygodniej siedzieć ze wiadomością, że się jednak coś pożytecznego
zrobiło dla własnego ciałka.
Chyba
każdy z Was ma swoją, mniej lub bardziej zdrową, ulubioną przekąskę. W moim
wypadku sprawdza się koktajl bananowy do którego dorzucam figi lub kilka
suszonych na słońcu moreli. Lubię też te chwile, kiedy siadam po treningu przed
komputerem, aby zabrać się do pracy, a obok stoi już mocna, aromatyczna
kawa z mlekiem sezamowym i cynamonem o której tak marzyłam :)
Oczywiście
nie chodzi o to, aby po każdym treningu, nawet takim 5-kilometrowym, po
którym nawet skarpetek nie trzeba prać, nagradzać się batonem i czekoladowym
koktajlem, bo nieprędko zobaczymy spodziewany efekt treningów. Niech sobie
czekają na naprawdę zły dzień…
.
A jeśli nie działa na Was aspekt kulinarny, może poskutkuje mniej wyrafinowana metoda na gadżeciarza? Na mnie działa! Można sobie ustalić liczbę przebiegniętych kilometrów lub metrów spędzonych na podbiegach niezbędną do przyznania nagrody… np. 1000 km! Przecież fajnie czasami trochę się pogłaskać i kupić sobie coś fajnego. Za wytrwałość w postanowieniu jakiś mały prezent przecież się należy, prawda? To nie muszą być legginsy z najnowszej kolekcji, lansiarskie buty albo zegarek którego cena zbliżona jest do średniej krajowej. Przecież radość może sprawić coś o wiele mniej kosztownego: książka, którą już od dawna chcieliście mieć, porządne skarpety — na przykład takie cieplejsze — na mrozy, kolorowy bidon. Na pewno coś się znajdzie.
A jeśli nie działa na Was aspekt kulinarny, może poskutkuje mniej wyrafinowana metoda na gadżeciarza? Na mnie działa! Można sobie ustalić liczbę przebiegniętych kilometrów lub metrów spędzonych na podbiegach niezbędną do przyznania nagrody… np. 1000 km! Przecież fajnie czasami trochę się pogłaskać i kupić sobie coś fajnego. Za wytrwałość w postanowieniu jakiś mały prezent przecież się należy, prawda? To nie muszą być legginsy z najnowszej kolekcji, lansiarskie buty albo zegarek którego cena zbliżona jest do średniej krajowej. Przecież radość może sprawić coś o wiele mniej kosztownego: książka, którą już od dawna chcieliście mieć, porządne skarpety — na przykład takie cieplejsze — na mrozy, kolorowy bidon. Na pewno coś się znajdzie.
--------------------------------------------------------------
Zmień
nastawienie!
Stwierdzenia
takie jak: „Nie, nie, nie… Na pewno dam rady! Wracam!”, „Jestem słabeuszem i
kompletnym mięczakiem, nigdzie nie idę!” albo „Zacznę od jutra, bo dziś był
bardzo ciężki dzień w pracy…!” na pewno nie sprawi, że poczujecie się zmotywowani
i gotowi do biegu. Gwarantuję! Zamiast żałosnego bełkotu i użalania się
nad sobą, dajcie sobie pozytywnego kopniaka: „Ja…?! Ja nie dam rady?! Pewnie,
że dam. Przecież już ubrałam buty, a jak ja ubieram buty, to nie ma żartów!”
Nie
stawiajcie sobie ograniczeń i myślcie pozytywnie! Jeśli wychodzicie pobiegać,
to negatywne nastawienie zostawcie w domu i nie zapomnijcie zamknąć za sobą
drzwi.
.
--------------------------------------------------------------.
Szczere rozmowy
Pamiętacie
swoje początki? Pierwsze pokonywane kilometry? Ból piszczeli? Wieczne zakwasy…?
Pierwszą falę endorfin? Zadyszkę po debiucie na nowym dystansie ? Możecie sobie
przypomnieć ile kilometrów tygodniowo biegaliście? Albo w jakiej formie
byliście w zeszłym roku? Trzy miesiące temu…? Tydzień? Wczoraj? Każdy
dzień w którym pokonujecie własne słabości — jest dniem zwycięstwa. Każdy dzień przybliża Was do upragnionego
celu.
Dobrze
jest prowadzić mały dzienniczek biegowy. Oczywiście świetnie sprawdzają się także
te internetowe, skrupulatnie zliczające przebyte kilometry i przewyższenia. W
chwilach wątpliwości można jednym kliknięciem wrócić do minionych treningów,
zawodów, na których zostawiło się własne płuca, ulubionych biegów, które
pozostawiły swój ślad. Ja, oprócz takiego właśnie dziennika, mam też swój
kajet. Czerwony, a jak! I tam właśnie odnotowuję swoje odczucia, wątpliwości.
Kiedy brakuje mi motywacji, zapisuję to, ubieram buty i wychodzę pobiegać, a po
skończonym treningu — skreślam. I jestem świadoma, że oto znowu pokonałam własne
słabości.
Postępy
i monitorowanie osiągnięć to bardzo motywujący bodziec. Spróbujcie.
--------------------------------------------------------------
Wyznacz sobie cel
Nic
nie działa tak motywująco, jak wizja sukcesywnego zbliżania się do upragnionego
celu. Może to być półmaraton, maraton, jakiś inny bieg… albo chęć zrzucenia
kilku zbędnych kilogramów, poprawienia kondycji i wytrzymałości. Świadomość dążenia
do mety sprawia, że trudniej jest odpuścić i olać sprawę. Zaplanujcie
sobie ile zamierzacie przebyć kilometrów w tygodniu albo zastosujcie się do
jednego z planów treningowych, które bez problemu znajdziecie w Internecie na
stronach poświęconych bieganiu. Bez ciągłej pracy nad sobą i własnymi
słabościami nigdy nie osiągniecie zamierzonego celu, a demotywujące
nastawienie tylko wpędzi Was w zły nastrój! Trzeba sobie to uświadomić.
Pomaga też chęć rywalizacji: na początek z samym
sobą. I świadomość, że wczoraj byliśmy o krok dalej, niż dziś.
Zawziętość i upór w pakiecie też się przydadzą!
--------------------------------------------------------------
Najtrudniej jest
zacząć
Nasze
ciała… No cóż, bądźmy szczerzy, zapewne nie wyglądają, jak wyjęte prosto
z najnowszego Shape’a albo Men's
Health’a… Poza tym kondycja
pozostawia wiele do życzenia, nogi bolą, stopy pieką, a mięśnie palą. Ale każdy
przebyty kilometr, każdy mililitr potu wylanego na treningu — przybliża do celu.
Jeśli będziecie konsekwentni, już po kilku tygodniach zauważycie pozytywne
zmiany. Tylko nie dajcie się ponieść fantazji: kusząca jest myśl, że jak tylko
zacznie się biegać, to już po tygodniu nadprogramowe kilogramy cudownie się
zdematerializują, a po miesiącu będziecie pomykać, niczym sarna po
żywieckich polach. Tak z całą pewnością nie będzie, więc najlepiej uświadomić
sobie już na samym początku, że bieganie, to sport dla cierpliwych i wytrwałych.
.
Ale początki mają także swoje zalety. Właśnie w tym okresie najłatwiej dostrzec pozytywne zmiany. Będziecie stopniowo zwiększać kilometraż, później zaobserwujecie, jak te same dystanse jesteście w stanie przebiec w lepszym czasie, zmęczenie coraz mniej będzie dawać się we znaki. Przyjdzie pora na pierwsze sukcesy, rekordy i przełamywanie granic. Do tego dojdzie aspekt fizyczny. Będziecie zafascynowani i dumni z tego, jak Wasze ciało się zmienia. I dobrze! Zapracowaliście na to, a to motywuje do dalszej pracy nad sobą, która nigdy się nie znudzi.
Słowami mistrza Arnolda:
"Rozwijanie ciała sprawia, że umysł sięga dalej. Siła i pewność siebie, a także satysfakcja płynąca z ciężkiej i wytrwałej pracy pomogą ci stworzyć nowe, lepsze życie."
Arnold Schwarzenegger, źródło: Internet |
Poza tym bieganie odejmuje lat! Serio! No i poprawia nastrój, ale to zapewne odkryliście już sami, a jeśli nie... To bardzo dobrze! Wszystko przed Wami! Żadne słowa nie ujmą tego, jak można wspaniale się czuć po skończonym treningu. Yes! Yes! Yes! Na prawdę łatwo się uzależnić…!
--------------------------------------------------------------
Muzyka…
Tak,
tylko muzyka może czasami uratować człowieka, któremu się nazbierało zbyt wiele myśli w głowie… Niech to będzie coś, co Was wyrwie z butów!
A później ruszajcie przed siebie! Dobrze dobrana muzyka może skutecznie zmotywować,
zwłaszcza jeśli kojarzy się z pozytywnymi wydarzeniami lub innym dobrym, satysfakcjonującym treningiem. W każdym razie pościeluchowate, rzewne kawałki lepiej zachowajcie na wieczorne tête à tête ze swoją połówką.
…i motywujące filmy!
Chyba
nie ma osoby, na którą nie działają filmy ze stronek Salomona. Dzięki Ci, YouTube.pl!
Im
dłużej będziecie się zastanawiać nad tym czy wyjść na trening, czy nie, gdzie
pobiec, kiedy i na jak długo — tym grzej, bo prawdopodobnie na rozważaniach się
skończy! Najpierw stwierdzicie, że jest zbyt wcześnie, za ciemno, za mokro,
zbyt zimno. Później trzeba będzie zająć się zarabianiem pieniędzy, następnie
obiadem, zakupami, praniem i sprawdzaniem statusu na Facebook’u no i zanim się obejrzycie, zrobi się wieczór, więc
wypadałby się zatroszczyć o najbliższych. Koniec końców okaże się, że żadna
pora nie była odpowiednia i kolejny dzień przepada. Dosyć! Nie ma co się nad sobą
rozczulać. Dzień wcześniej ustalcie sobie godzinę o której wyjdziecie pobiegać i
konsekwentnie się jej trzymajcie. Niech to będzie Wasz czas. A po powrocie
zobaczycie, ile macie w sobie energii!
--------------------------------------------------------------
Postawcie na kolor
Tak,
to działa! I wcale nie dotyczy wyłącznie dziewczyn! Facetom także do twarzy
w kolorowych bluzach. Oczywiście nie chodzi o to, żeby wyglądać jak
gigantyczny odblask… ale kiedy jest kolorowo, to jest i weselej! To nic,
że wszyscy na ulicy dziwnie patrzą, jak tak biegniesz z uśmiechem od ucha do
ucha! Niech patrzą i zazdroszczą! Czy to nie motywuje?
--------------------------------------------------------------
A jeśli wszystkie metody zawiodą i ewidentnie nie jest to Wasz wymarzony dzień na trening, to są dwie opcje: albo odpuszczacie albo dajemy sobie popalić.
A jeśli wszystkie metody zawiodą i ewidentnie nie jest to Wasz wymarzony dzień na trening, to są dwie opcje: albo odpuszczacie albo dajemy sobie popalić.
Wersja
pierwsza zadowoli tych, którzy lubią się rozpieszczać, głaskać się po głowach,
tulić swoje słabości i wychodzą z założenia, że nie ma co się nad sobą
znęcać. Ot, hedonizm w czystej postaci! Bywa, że przyczyna jest
poważniejsza. Wtedy wracamy szybciutko do domu — try! try! try! — gdzie sobie wszystko
układamy w głowie: zastanawiamy, czy przypadkiem nie zaniedbujemy pewnych
spraw, jak racjonalne odżywianie. A może to przemęczenie spowodowane zbyt intensywnymi
treningami, niewystarczająca regeneracja, lub niedostateczna ilość snu? Pamiętajcie,
nie jesteśmy maszynami. Jeśli o siebie nie zadbamy, to daleko nie
zabiegniemy. Każdy ma prawo do gorszego dnia, niedokończonego treningu.
Wersja
druga jest dla tych, którzy znają to swoje drugie oblicze (małego leniwego
trola). Dajcie sobie wycisk! Znajdźcie w miarę prosty odcinek i zróbcie
interwały albo pobiegnijcie tam, gdzie uda Wam się zrobić parę szybkich
podbiegów. Zobaczycie, że po pięciu setkach szybko zapomnicie co to nuda!
--------------------------------------------------------------
A
jak to jest u mnie? Zazwyczaj nie mam problemów z motywacją. Jest we mnie.
A czy zawsze tam była? Dobre pytanie... Sądzę, że tak, tylko trzeba było ją odszukać. Myślę, że każdy ją w sobie nosi, tylko nie potrafi odnaleźć i umiejętnie wykorzystać. A to przecież jego.
A
co mnie nakręca? Poczucie, że to jest mój czas. Mogę z
nim zrobić, co zechcę. To jest moje ciało, mój umysł, moje myśli i moja świadomość,
że co dzień stać mnie na coraz więcej. Ten ciągły ruch dodaje mi energii i sprawia,
że nie odpuszczam. Teraz jestem tutaj: sama dla siebie. Zostawiam za sobą to,
co się nabałaganiło. Na później. Jak wrócę.
Motywują
mnie także ludzie, którzy już bardzo dużo osiągnęli, a mimo to, nadal nad sobą
pracują, codziennie podejmują wysiłek, walczą. Są to zarówno sportowcy,
zwłaszcza kobiety, jak i amatorzy, którzy swoją postawą prezentują wysoki, wręcz profesjonalny
poziom. Jestem dumna stając obok na linii startu na zawodach, mimo iż dzieli nas bardzo dużo.
Wychodzę
z domu. Powietrze jest wilgotne, śnieg omiata mi twarz. Naciągam kaptur,
poprawiam sznurki od butów, uśmiecham się do własnych myśli i ruszam. Biegnę
wsłuchując się w rytmiczne odgłosy, a pod stopami szosa… później trawa…
śliskie kamienie… i w końcu wpadam w objęcia lasu. Pierwszy podbieg. Później
drugi i chwila wytchnienia. Kawałek prostej. Biegnę przed siebie nie
zastanawiając się w jakim stanie wrócę do domu. Błoto we włosach? Przecież
każdemu się zdarza. Obok mnie toczy się życie do którego nie mam dostępu, mimo to, czuję się częścią tego skomplikowanego świata. Na przełęczy cisza. Patrzę na góry, góry patrzą na mnie. Wdycham
głęboko zimne powietrze, wydycham niepokój, zamęt. Ogarnia mnie radość. Teraz
mogę wrócić. Ta sama, a jednak inna.
Przemoczona do suchej nitki, narażona na nie do
końca uprzejme spojrzenia mijających mnie przechodniów, którzy patrzą tak, jak
gdyby mieli ochotę zapytać: „A co Ty właściwie posiadasz w głowie?!” —
wracam do domu. Kapie mi z butów i kapie z nosa. Czuję się trochę jak wielki suchar,
który został nieopatrznie zalany herbatą, a teraz przypomina wielką gąbkę — ale mimo
wszystko jest zupełnie spoko! K.G.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz