Kochani, mam dla Was propozycję kolejnej wycieczki biegowej. Trasa została dokładnie sprawdzona przeze mnie, Kamilę oraz mojego brata, Marcina,
który odwiedził nas w zeszły weekend. Gdzie
tym razem nas poniesie…?
Po rozważeniu kilku
opcji, zestawieniu wszystkich „za” i „przeciw” nasz wybór pada na Beskid Żywiecki — drugie
co do wysokości pasmo górskie w Polsce.
Dobra! Wiemy już, gdzie biegamy, ale co z trasą? Rozkładamy więc mapę na stole
i przy aromatycznej kawie zbożowej w kubeczkach, ustalamy szczegóły. Proponuję
moim towarzyszom pętlę przez Rysiankę, Romankę i Halę Boraczą o długości około 20 km i bardzo przyjemnym profilu
wysokości. Ponad 800 m przewyższenia na odcinku o długości 19 km nie robi na nas
szczególnego wrażenia. I dobrze — w końcu BS rządzi się swoimi prawami: ma być
przyjemnie, a widoki mają cieszyć oko.
Ostatnie, co
pozostaje do sprawdzenia, to pogoda. Synoptycy tym razem są zgodni: „Drodzy telewidzowie,
pozostańcie lepiej przed telewizorami, bo będzie padać! Deszcz, deszcz i
jeszcze raz deszcz!”. Brrr..! Lecz, jak to mówią: dla biegacza niema złej
pogody! Podczas wieczornych przygotowań odzieży na trasę uwzględniamy częste
zmiany „nastroju” pogody. Ustawiamy budzik i z uśmiechem na twarzy — zasypiamy.
I oto ona: godzina
5.00! Dźwięk budzika może i nie jest muzyką dla naszych uszu, ale przecież nie
moglibyśmy odpuścić. Pozwalamy sobie jeszcze na słodką 10-minutową drzemkę, a potem
— nie myśląc dłużej o kuszącej perspektywie okupowania łóżka nieco dłużej — szybko
wstajemy.
Tuż po przebudzeniu
odruchowo sięgam po szklankę wody, aby uzupełnić płyny. To bardzo ważne, aby
regularnie się nawadniać, zwłaszcza w okresie jesienno zimowym, kiedy nie
odczuwamy pragnienia tak często, jak latem. Szczegóły niebawem :)
Nowy dzień wita nas
dobrą nowiną: chociaż zachmurzenie jest spore, nie pada. Do tego nawet
wczorajszy 20-to kilometrowy trening nie daje się we znaki, więc można ruszać!
Jest pozytywnie!
Jak myślicie, co fundujemy
sobie na śniadanie? Pewnie, że sprawdzoną już nie raz, zwłaszcza przed długimi
biegami w górach — owsiankę! Ymmm…! A co na trasę? Z racji tego, że
intensywność biegu będzie niska, a trasa nie należy do trudnych, wystarczy woda z miodem gryczanym,
która doskonale nawodni organizm, utrzyma prawidłowy poziom glukozy we krwi, a kiedy
zrobi się chłodniej — to i nawet rozgrzeje. Warto również wspomnieć o
bakteriostatycznym działaniu takiego napoju. Smacznie i zdrowo! Zabrałem też batoniki
musli.
Wyruszamy o wschodzie
słońca. Intensywna pomarańczowa łuna odbija się w okna pobliskich domów, które
mijamy po drodze. W oddali dobrze widoczny, skąpany w blasku jutrzenki, Diablak
wybitnie odznaczający się na tle gór Beskidu Żywieckiego. To za sprawą jego
wysokości, kłęby mgły otaczają masyw. Widocznie Babia Góra ma jeszcze czas, by
się przebudzić. Niestety nie udało nam się uwiecznić tego momentu.
W końcu po około 20
km jazdy docieramy na miejsce: Ja, Kamila i Marcin. Btw mój brat "zaraził się" bieganiem dosyć niedawno, bo niecałe 2 lata temu, ale stanowi doskonały
przykład, że wytrwałość w dążeniu do celu przynosi efekty. Udowodnił, że nawet po operacji kolana można
biegać i jeszcze w tym samym roku zrobić ogromny progres. O! Jaki motywujący wątek
wtargnął po cichu w tekst.
Żabnica Skałka to
zarówno początek jak i koniec naszej trasy. Po wygrzaniu mięśni pośladkowych w
cieplutkim samochodzie, robimy krótką, spokojną rozgrzewkę, głównie w celu
rozluźnienia wyżej wymienionej partii mięśniowej. Ubieramy plecaki i w drogę. Zaczynamy nasze wybieganie w Beskidzie Żywieckim. Oj, przypomniały mi się czasy
podstawówki, kiedy na wycieczkach szkolnych ochoczo maszerowaliśmy tą właśnie trasą,
zajadając w międzyczasie smakołyki, którymi to każdy dzielił się z każdym z wielką radością.
Niestety na lekcjach już tak fajnie nie było… Dobra koniec wspomnień.
Ruszamy czarnym
szlakiem w stronę Stacji Turystycznej Słowianka. Początkowo szlak prowadzi łagodnie
szeroką drogą wzdłuż potoku o krystalicznie czystej wodzie. Trasa jest ciekawa
także pod względem geologicznym: gdzie niegdzie wyraźnie widać wychodnie
skalne, wraz z zaznaczającym się fliszem karpackim.
Przez ten kilometr spokojnego
biegu rozmawiamy, jaka przyjemna trasa, a tu nagle przed naszymi oczyma ukazuje
się dosyć stromy podbieg, który towarzyszy nam już do stacji turystycznej. Nasze
rozmowy nieco cichną, serce przyspiesza i już każdy swoim tempem brnie ku
górze, a żeby nadal była to wycieczka
biegowa, gdzie nie gdzie maszerujemy. Jak się okazało później, na tym 3 kilometrowym
odcinku pokonaliśmy około 250 m przewyższenia. Przed samą Słowianką (840 m n.p.m.) ścieżka
robi się wąska i mocno zarośnięta — chyba dawno tamtędy nikt nie chodził. Witaj Słowianko!
.
.
Przystajemy na moment, a ponieważ wiatr skutecznie nas chłodzi, kto ma cienką lekką przeciwwiatrową kurteczkę — ubiera — i od razu robi się lepiej! Ah, te dobrodziejstwa na rynku odzieży sportowej! Ruszamy dalej czerwonym szlakiem, który prowadzi równolegle z niebieskim przez obszerną polanę na Suchy Groń (870 m n.p.m.). Tam skręcamy w prawo w szeroką błotnistą drogę i już mkniemy w dół.
.
.
Po około 500 m beztroskiego biegu z wiatrem szlak niespodziewanie odbija w lewo i zaczyna piąć się ku górze. Mięśnie, które dopiero przyzwyczaiły się do pracy na zbiegu, teraz czeka podbieg i to nie mały. Krajobraz robi się nagle co najmniej dziwny… zewsząd zaczęły otaczać nas połamane drzewa i wystające z ziemi kikuty. Niektóre zagradzały drogę, inne leżały na zboczu. Nie trzeba być bystrzakiem, aby się zorientować, że to wszystko za sprawą potężnej wichury, która niedawno tu nabałaganiła.
.
My również nie mamy łatwo kiedy tak biegniemy sobie w towarzystwie wiatru i lekkiej mżawki. Na twarzach Kamili i Marcina dostrzegam delikatny ukradkowy grymas… I dobrze, nic nie przychodzi łatwo. Nawet podczas wycieczki biegowej! Przecież nie wyskoczymy od razu na szczyt.
Po 5 km podbiegu docieramy na sympatyczną polanę z widokiem na szczyt Rysianki delikatnie otoczony mgłą. Wieje niemiłosiernie, więc ten odcinek pokonujemy najszybciej, jak potrafimy, chroniąc się tym samym przed nadmiernym wychłodzeniem.
Dobiegamy do zalesionego terenu i zmieniamy z Kamilą kurtki na cieplejsze. Temperatura odczuwalnie spada wprost proporcjonalnie do wzrostu wysokości, więc to najodpowiedniejszy moment. Na Przełęczy Pawlusiej (1176 m n.p.m.) podziwiamy Babią Górę przyodzianą w mglistą czapę. Mimo silnego wiatru przystajemy, urzeczeni widokami.
Z wypiekami na
policzkach ruszamy dalej. Przed nami ostatni podczas tej wycieczki podbieg o
długości kilometra z hakiem i przewyższeniu 104 m, który prowadzi nas prosto na
Halę Rysianka — wielką polanę, położoną na wschodnich i południowo-wschodnich
zboczach Rysianki. Jej
nazwa, podobnie jak nazwa szczytu, pochodzi od rysia. Polana rozciąga się na
wysokości od ok. 1150 do 1260 m n.p.m., a więc jeszcze w zakresie wysokości
zajmowanych w Beskidach Zachodnich przez regiel górny. Z tego powodu nie jest halą w sensie naturalnego piętra roślinnego w górach,
a nazwa nawiązuje jedynie do funkcjonującego tu dawniej gospodarstwa
pasterskiego.
Jesteśmy! Naszym
oczom powoli ukazuje się przepiękna hala, a wraz z nią widok na Tatry. Co tu
będę dużo pisać, zobaczcie sami. Gdy tak stoimy patrząc przed siebie, nie
czujemy bólu zmarzniętych dłoni ani zimnego wiatru, upajamy się pięknem chwili
i to jest w tym momencie najistotniejsze — czerpać radość z tego, co nas
otacza. Tak to jest ten czas, kiedy batonik energetyczny smakuje najlepiej, a
woda z miodem skuteczniej gasi pragnienie.
Rozmarzeni wracamy do
rzeczywistości, a tam? Zdążyło nas
porządnie przewiać, decydujemy, że nie wchodzimy do schroniska. Raptowna zmiana
temperatury mogłaby skutecznie obniżyć naszą odporność.
Ruszamy. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymuję się na moment, by schować aparat do plecaka. Trwa to zaledwie moment, ale to wystarcza, aby moi towarzysze zniknęli za najbliższym zakrętem. To dowód na to, że widoki rekompensują trud, jaki wkładamy w bieganie po górach — akumulatory można naładować naprawdę szybko. W głowie siła, powiadam!
Puszczam się więc w pogoń
za nimi. Po kilkuset metrach dostrzegam sylwetkę Kamili, brat czeka na nas w pobliżu Hali Lipowskiej (1324 m n.pm.), zawdzięczającej
swą nazwę lipom, które zapewne niegdyś tutaj rosły.
Biegniemy dalej pozwalając,
aby organizm sam dostosował tempo. Tylko na stromych odcinkach zwalniamy. Wraz
z upływającym czasem, szlak zmienia się z szerokiej leśnej drogi, na wąska,
pełną wystających i śliskich korzeni, ścieżkę. Po naszej prawej stronie widzimy
szlak którym wybiegaliśmy w początkowym etapie trasy z górującym szczytem
Romanki (1366 m n.p.m.).
I tak, przeskakując nad powalonymi przez wiatr drzewami, śliskimi korzeniami, bądź też nad skalistymi urwiskami, docieramy na Halę Boraczą (860 m n.p.m.), a stamtąd luźnym susem prosto do auta.
I tak, przeskakując nad powalonymi przez wiatr drzewami, śliskimi korzeniami, bądź też nad skalistymi urwiskami, docieramy na Halę Boraczą (860 m n.p.m.), a stamtąd luźnym susem prosto do auta.
Na parkingu meldujemy
się po 2,5 godzinie. Całkiem nieźle, jak na spokojny regeneracyjny bieg z
postojami. Jesteśmy szczęśliwi, że na blisko 9 km zbiegu nikt z nas nie wywinął
orła i się nie potłukł.
Beskidy o tej porze roku są piękne, nie tylko za sprawą urzekających widoków, a z
powodu małej ilości turystów na szlaku przede wszystkim. Trasa troszeczkę nas zaskoczyła,
głównie pierwsza część — podbiegi. Wraz ze wzrostem wysokości było czuć coraz
to surowsze warunki i gdybyśmy nie zabrali kurtek z windstopperem, to na pewno
nie moglibyśmy liczyć na dłuższe postoje. Ze
względu na nieprzewidywalność warunków, jakie mogą nas spotkać w górach, nie ważne, czy to tych mniejszych, czy
większych, zawsze zabieram na takie treningi wiele przydatnych rzeczy do
plecaka. Przyznacie — różnie bywa. Powiedzenie: „Przezorny zawsze ubezpieczony” w górach
nabiera szczególnego znaczenia.
W momencie, gdy kończę pisać ten post, na
Rysiance i Romance panują warunki iście zimowe. Czy to koniec jesieni? Pozdrawiamy! Team Ekoidea!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz