czwartek, 24 października 2013

Szpiglasowy i Piątka

Widok z żółtego szlaku prowadzącego do Szpiglasowej Przełęczy na Czarny Staw i Rysy


Pomysł na wycieczkę biegową zrodził się zaraz po finałowym biegu Montrail Ligi Biegów Górskich 2013, czyli VI ALPIN SPORT Tatrzańskim Biegu Pod Górę, o którym z resztą możecie przeczytać tutaj: klik! Jako że czuliśmy się nienajgorzej, zmęczenie jeszcze nas nie dopadło, a pogoda z tym swoim bezchmurnym, niebieskim niebem, pysznym słońcem i ciepłym wiatrem pląsającym we włosach kusiła do pozostania jeszcze trochę w górach, grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie wybrać się na rozbieganie w którąś z tatrzańskich dolin. No to co… Mapa w dłoń i kreślimy trasę!
Następnego dnia wstaliśmy dosyć późno (ehe… zegar nie wybił 8:00!). Chyba każdemu sobotni bieg dał się jednak trochę we znaki, a że spało się wyśmienicie, postanowiliśmy sobie trochę pofolgować, o tak! Zwłaszcza, że — kiedy w końcu postanowiliśmy wstać, podczas próby wyprostowania nóg, które to sobie spokojnie spoczywały pod kołderką, uniesione lekko do góry na podusiach przez całą noc — pojawiło się dziwne uczucie, wcale nie należące do najprzyjemniejszych… Na szczęście po kilku minutach dreptania po iście góralskiej izbie, w której mieliśmy okazję nocować, było zdecydowanie lepiej. No to w­ drogę!

Plan na niedzielną wycieczkę był prosty: wstajemy, pakujemy manatki, jemy śniadanie, żegnamy się dziękując za gościnność bardzo sympatycznej i jakże młodej duchem, mimo lat, Pani Marysi naszej gospodyni, a później ruszamy w stronę Palenicy Białczańskiej, wzorem setek turystów maszerujących nad Morskie Oko.
Po drodze zaopatrzyliśmy się w niezbędny prowiant na trasę, a były nim w moim i Kamili przypadku banany, jabłka i gruszki. Nasz sympatyczny kolega Andrzej postawił na posiłki w  schroniskach na trasie, tym samym uniknął obciążenia plecaka. Na dłuższe trasy, takie jak ta, polecamy napój na bazie wody z dodatkiem świeżo wyciśniętego soku z cytryny, bądź pomarańczy i miodu. Da się? Oczywiście! Skuteczność i smak na piątkę gwarantowany.

Podczas jazdy mogliśmy obserwować, jak zza mgły wyłaniają się powoli majestatyczne, potężne tatrzańskie szczyty, a około godziny 9:00 panorama wyglądała już tak:

.
No bajka! 
Zaparkowaliśmy na znanym zapewne i Wam parkingu w Palenicy Białczańskiej. Ku naszemu zdziwieniu innych samochodów było naprawdę mało, a to bardzo dobrze rokowało, bo chyba nikt nie lubi tłoku na szlaku.
O godzinie 10:00 rozpoczęliśmy nasze „ rozbieganie” po zawodach. 

— Wariaci! — powiecie? Tak jest! Obecni! A przed nami 25 km trasy. Całkiem sporo,  jak na rozbieganie po zawodach, lecz pokusa była zbyt duża, aby odpuścić… Z resztą, przecież widoki nam to wszystko zrekompensują! :)


Pierwsze 8 km do Morskiego Oka, to trasa asfaltowa, mozolnie pnąca się w górę. Przewyższenie, to około 410 m. Ponieważ nasze tempo z załadowanymi plecakami nie powalało i było dosyć spokojne, pod schronisko dobiegliśmy w niecałą godzinę. Po drodze było ciekawie! Nawet bardzo, wierzcie mi: widok turystów, którzy sprawiali wrażenie podążających raczej w kierunku znanego nie tylko w Zakopanym klub „Morskie Oko”, niż na wycieczkę po górach — bezcenny. Przypomniała nam się sytuacja z czerwcowego wypadu w Tatry, kiedy to treningowo przemierzaliśmy trasę wytyczoną na VI Bieg im. Druha Marduły, gdy na Kasprowym spotkaliśmy Panią… w białych kozaczkach na niebotycznej szpili, a na szczególną uwagę zasługiwała jej super obcisła spódniczka mini i włochata torebka — pozdrawiamy serdecznie! A Was przestrzegamy, aby w góry ubierać się wygodnie i z rozwagą, ponieważ pogoda jest zmienna, niczym ceny benzyny na polskich stacjach. Na szczęście na terenie schroniska byli ci „prawdziwi” turyści, którzy obcisłe miniówy w takich sytuacjach zostawiają raczej w domu, i my. Uff…

Zacieszacze, a w tle Mnich (2068 m n.p.m.)

. 
Przerwa trwająca około kwadransa wystarczyła, by nacieszyć się pięknem widoków i trochę się zregenerować — dzięki, bananie! Okazałeś się wybitną i bardzo przyjemną przekąską! Następnie ruszyliśmy żółtym szlakiem prowadzącym na Szpiglasową Przełęcz (2074 m n.p.m.) i Szpiglasowy Wierch (2122 m n.p.m.).

Widok na MOK i Mnicha ze szlaku prowadzącego w stronę Szpiglasowego Wierchu
. 
Trakt zaczynał się bardzo przyjemnie i można było biec. Sytuacja zmieniła się gdy to pod naszymi stopami zaczęło robić się miękko i ślisko o rety, toż to śnieg! Coraz to większe jego ilości skutecznie udaremniały nasze wysiłki. Śliskie, oblodzone kawałki skał i zaśnieżone kamienie spowodowały, że przeszliśmy do szybkiego marszu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie  wyszło! Dzięki temu mieliśmy więcej czasu na podziwianie otaczających nas ciekawych form geomorfologicznych. Co jakiś  czas zatrzymywaliśmy się więc na krótkie przerwy, by spokojnie ogarnąć wzrokiem otaczającą nas przyrodę.
.



Im bliżej do Szpiglasowej, tym śniegu było coraz to więcej. Po drodze mijaliśmy turystów z założonymi rakami i zaczęliśmy mieć obawy, czy aby na pewno warunki na szlaku pozwolą nam przebyć założoną trasę? Obawy tyczyły się głównie stromego zejścia do Doliny Pięciu Stawów, ale co tam… Szybkim tempem podążaliśmy dalej na przód.

Kama na tle Szpiglasowego Wierchu. Hello!

. 
W końcu jesteśmy! Szpiglasowa zdobyta! A na przełęczy kilka osób siedzących na wygrzanych przez słońce skałach, delektujących się herbatką podczas studiowania mapy. Przystanęliśmy tylko na chwilę, korzystając z pogody i ciesząc się przyjemnym, lekkim wiatrem muskającym nasze twarze. Nieprawdopodobne. Dłuższy postój został zaplanowany na szczycie Szpiglasowego Wierchu, więc ruszamy.
Zdobycie szczytu wymagało od nas pomocy kończyn górnych, gdyż zrobiło się bardziej ślisko, stromo, i jeszcze węziej, ale satysfakcja z jego osiągnięcia towarzyszyła nam wszystkim, co wnioskować można z wyrazu twarzy. Przez moment zapadła cisza… Kontemplując nie odzywaliśmy się przez chwilę do siebie, ciesząc oczy i serducha niesamowitym widokiem.


Najwyższy punkt naszej wycieczki biegowej. Andrzej duma :)

Jabłko nigdzie tak nie smakuje, jak na 2122 metrach n.p.m.!
.
Od tego momentu wydawałoby się, że mamy z górki — pozostało zbiec do Doliny Pięciu Stawów i dalej w stronę parkingu… Ale za to co to za górki! Duże nachylenie stoku, łańcuchy, śnieg i malutkie postacie Kamili i Andrzeja w tle doskonale ukazują stopień trudności. Z pod samego Szpiglasowego to 2 km czystego zbiegu/zejścia* jak kto woli (*niepotrzebne skreślić), a suma przewyższenia to około 440 m! Nawet podczas mozolnego zejścia na najbardziej stromych odcinkach, człowiekowi może zrobić się gorąco!

Jest fajowo!



A po zejściu do doliny pomknęliśmy w śniegu „kocimi grzbietami”, przeskakując z większym lub mniejszym sukcesem górskie potoki z krystalicznie czystą wodą, przecinające szlak. Cóż to była za przyjemność napić się wprost ze strumienia, ahhh!






Po 18 kilometrach dotarliśmy do schroniska PTTK, a tam sielanka: ławeczka, słońce i pozdrowienia od niedowierzających turystów, że dotarliśmy biegiem aż tutaj i to tak szybko! Yep! W schronisku uzupełniliśmy straty energetyczne bananem i gruszką, a nasz kolega Andrzej — zupą fasolową, przy okazji robiąc nam smaka! Mmm…. cóż to były za zapachy!
No dobra! Koniec tego dobrego! Troszeczkę się rozleniwiliśmy, a może i nawet rozmarzyliśmy, wpatrując w szczyty otaczające nas ze wszystkich stron. Czas się zbierać, pozostało nam około 7 km do miejsca, gdzie czekało na nas nasze sympatyczne autko: kilometr czarnym szlakiem w kierunku Rzeżuch, potem w prawo — zielonym — do Wodogrzmotów Mickiewicza, a stamtąd czerwonym — do Palenicy Białczańskiej. Bułeczka z masełkiem! A jak wyglądał ten odcinek naprawdę..?


Czarny szlak okazał się bardzo wymagający, ponieważ był pokryty dosyć grubą warstwą lodu i jak możecie się domyślić, było baaardzo ciekawie! Dobrze, że każdy z nas zachował komplet zębów, bo mogło się różnie skończyć! Każdy kto zdecydował się przejść tym szlakiem, zapewne zakwalifikowałby się do programu z telewizora pt.: „Gwiazdy tańczą na lodzie”! Momentami było nawet... niebezpiecznie.

Na szczęście kolejny etap, czyli zbieg zielonym szlakiem gęstym lasem wzdłuż Potoku Roztoka do Wodogrzmotów Mickiewicza, był zdecydowanie szybszy od poprzedniego, gdzie tą jednokilometrową trasę pokonaliśmy w zawrotnym czasie... 30 minut! Nikt się takiego tempa nie spodziewał, co..? :)

Po dotarciu do asfaltowej drogi przy Wodogrzmotach pogratulowaliśmy sobie wzajemnie, przebrnięcia szczęśliwie zwłaszcza przez te najtrudniejsze odcinki trasy, na których ciężko byłoby się przemieszczać, gdyby nie było łańcuchów. Pozostało nam już tylko niecałe 3 km zbiegu i rozciąganie na parkingu.



W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu, co rano. Tym razem słońce leniwie żegnało dzień.

Dla tych, którym spodobała się relacja i chcieliby sami przetestować tę trasę, profil:


Do zobaczenia na szlaku! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz