środa, 23 października 2013

Daj szansę burakom!



Burak. Historia prawdziwa

Już sama nazwa kojarzy się ze smętną, burą, oblepioną grudkami ziemi kulką z długaśnym ogonem. W najlepszym wypadku kulka ta jest pozbawiona ogona, ale to i tak nie dodaje jej uroku… Kiedy byłam mała… hmm… kiedyś, gdy byłam dzieckiem, a rodzice mogli jeszcze bezkarnie zmuszać mnie do jedzenia (co zresztą czynili nałogowo mimo mych malutkich wówczas, ściągniętych w dziób usteczek, drgających spazmatycznie w niemym płaczu i mimo łez kapiących obficie na kuchenny stół, bo oto właśnie obiad zaraz się tu zacznie panoszyć), najgorszą karą obiadową, która się odbywała raz na jakiś czas, zwłaszcza kiedy to wywożono nas "w gości", była właśnie kopa utartych buraków na mym jakże nieszczęsnym wtedy talerzu! Bez wątpienia byłam wtedy właścicielką najnieszczęśliwszej miny świata, a oczy — pożyczone na tę chwilę od małego pieska — wbite w mamusię błagały: ratuj przed burakiem! Mama na szczęście także za burakiem nie przepadała, więc na co dzień takich krzywd nie doświadczałam, czego niestety nie rozumiały Panie Kucharki na wszystkich stołówkach we wszystkich szkołach, do których uczęszczałam, ciocie, babcia i inni.  

Takie mam wspomnienia… Aż do pewnego deszczowego, smutnego, jesiennego popołudnia, kiedy to powróciwszy z jakiegoś dłuższego wybiegania cała zmarznięta i przemoczona do tego stopnia, że nieomal czułam, jak mój żołądek zaczyna się rozpływać, wpadłam do maminej kuchni z nadzieją, że oto na mnie czeka obiad stulecia, po czym z bólem zostało mi uświadomione, że niestety w domu z rzeczy nadających się do jedzenia są tylko cytryny i pietruszka.
I wtedy z pomocą przyszedł, jak zwykle w taki sytuacjach, Internet (thanks, God!). A tam świeżutki wpis na http://www.ugotuj.to i przepis na zupę z buraka, i zaraz pod nim... stado lajków! Ani jednego: fuj! To nie mógł być zbieg okoliczności! Fantastic! 
A że buraki w tejże zupie miały być surowe, a nie skisiałe (czy tam kiszone, jeśli wolicie), jak to się zwykle zdarza w takich zaleceniach z naszym burym warzywkiem w roli głównej, postanowiłam spróbować — w końcu do odważnych świat należy. Postanowiłam jednak zaznaczyć swój indywidualizm i podkręcić nieco tę smętną zupkę imbirem! Yeah!


Burak. Praktyczne zastosowanie, czyli zupa 

No to po kolei. Idziemy do sklepu, a tam wybieramy, co następuje:
1,5 kg buraków, najlepiej nie za duże, nie za małe, a już szczytem pychotkowatości byłyby te z ekologicznej uprawy, gdzie się nie dodaje jakichś dziwnych chemicznych roztworów o szumnych nazwach, na których można sobie połamać język;
2 pietruszki plus natka;
2 marchewki bez natki;
— grubaśny seler;
cebulę białą, cebulę czerwoną i czosnek;
4 ziemniaki;
— korzeń imbiru;
— małą paczkę słonecznika łuskanego.

Będziemy też dodawać przyprawy:
świeży lubczyk, tymianek, trochę ziół prowansalskich i mój ulubiony czosnek niedźwiedzi;
— no i standardzik, czyli sól i pieprz.


Jeśli ktoś teraz powie: „Zaraz, zaraz… chwileczkę, młoda damo, brakuje mi tutaj czegoś, czego się przecież od zawsze dodaje do zupy! Gdzie kostka?! Dajcie kostkę!” — zakrzyknie. Proszę bardzo, niech dorzuca, ja natomiast na tym poprzestanę. Glutaminianowych wynalazków o dziwnie toksycznej barwie nie wrzucam. A ten, kto sobie nie wyobraża, że to może być smaczne bez kostki, niechaj najpierw da szansę burakom. Najwyżej później sobie dorzuci, jak stwierdzi, że do ust wziął, ale niestety... dalej nie przeszło. Na prawdę nic straconego!
Tymczasem wszystkie warzywka grzecznie czyścimy szczoteczką, cierpliwość bowiem należy ćwiczyć codziennie! Następnie trochę je skrobiemy, byle nie za bardzo, bo najwięcej witamin kryje się w skórce. Później kroimy, byle nie za drobno, i wrzucamy do gara nasze witaminki. Nie przejmujcie się, jeśli całość nie będzie wyglądać atrakcyjnie… Warzywa już tak mają: kiedy są obrane i pokrojone w niezgrabne figury zupełnie nierównoległoboczne i nierównoramienne (no bo kto, o Cierpliwości Nieskończona! kroi warzywa do zupy w równiutkie jak od linijki w szkole, sześciany..?), prezentują się średnio. Ale spokojnie, to tylko kamuflaż. 
.



Ponieważ zupa będzie naprawdę pyszna, uszy i broda zatrzęsą się już po pierwszej łyżce, a w brzuchu zrobi się przyjemnie cieplutko i błogo, na pewno zechcecie zostawić sobie także trochę na obiad na dzień następny. No i przydałoby się poczęstować rodzinę, sąsiadów i dalekich krewnych. Poza tym fajnie będzie przynieść trochę buraczanej papki do pracy. Niech koleżanki się dowiedzą, niech widzą, że kto, jak kto, ale Ja to się odżywiam zdrowo!
Więc zawczasu szykujemy sobie spory gar, do którego wlewamy wodę w ilości: dwa razy po garnuszku do gotowania jajka na twardo. Czyli litr. Później trzeba będzie jeszcze jej trochę dodać, już według uznania. Ci, którzy lubią papy gęste, nie dolewają. Ci, którzy wolą papki rzadsze, niech sobie nie żałują!
Wrzucamy warzywka. Kiedy już nam zacznie bulgotać i bąblować pod pokrywką, a ziemniak się rozpadnie na dwie cząstki po dźgnięciu go (wersja dla dorosłych, dzieci trącają) widelcem, to znak, że się ugotowało. Nie gotujcie zbyt długo, żeby nam się nie rozgotowało.

Teraz przystępujemy do mielenia. Tutaj niezwykle przydatnym narzędziem okazał się poczciwy blender. Szczerze mówiąc już nie pamiętam i nie chcę pamiętać, jak wyglądało moje życie przed blenderem, ale z całą pewnością zakup tego niepozornego urządzenia odmienił moje życie :) Więc teraz, blenderze, czyń swą powinność!

Po zmieleniu na gładką masę nalewamy do miseczek, a na wierzch sypiemy słonecznik, który należy najpierw uprażyć na suchej patelni. Oczywiście ilość zależy tylko i wyłącznie od Was, ale uwaga... jest na prawdę pysznie :)  




A teraz zrobi się na chwilę trochę poważniej bo chciałam trochę Wam przybliżyć niesamowite właściwości buraka.

Burak. Naga prawda

Jak już ustaliliśmy, burak raczej nie kojarzy się ze szczęśliwym dzieciństwem. Buraka nie zabierasz ze sobą na wakacje, żeby go sobie podgryzać na plaży, popijając drinkiem na lodzie. Burak nigdy nie był z Tobą w teatrze! Burak nie chadza też do kina, nie bywa na przyjęciach, ani na imprezach u znajomych. Wcale się go także na wycieczki z kijkami w góry nie zabiera… Biedny burak! Niedoceniany przez lata, leży cichutko pod zlewem w koszyku. A szkoda… Weź buraka, zaproś do kuchni, bo to niepozorne warzywne ciałko to prawdziwa skarbnica witamin i minerałów. Warto włączyć go do menu, podobnie jak inne warzywa, gdyż dieta bogata w naturalne antyoksydanty, takie jak witaminy A, C oraz E, kartenoidy i związki fenolowe mogą przyczynić się do wzrostu potencjału antyoksydacyjnego organizmu. Co to oznacza..? Otóż ryzyko, że zachorujemy na jakąś chorobę o genezie wolnorodnikowej — zmaleje, gdyż antyutleniacze neutralizują je, tym samym chroniąc komórki przed rakiem(1). I przed starzeniem się także!

A teraz trochę faktów. Yep!
Za najlepsze źródła antyoksydantów, które musimy stale uzupełniać, aby utrzymać prooksydacyjno-antyoksydacyjną równowagę biochemiczną, uważa się przede wszystkim warzywa i owoce, a wśród tych pierwszych szczególnie bogate w przeciwutleniacze są pomidory, papryka czerwona, warzywa kapustne, cebula i czosnek oraz nasze poczciwe buraki czerwone(1). 

Buraki są jedynym krajowym surowcem zawierającym azotowe barwniki betalainowe, czerwone betacyjany i żółte betaksantyny, a to właśnie one są odpowiedzialne za dużą aktywność antyoksydacyjną tego warzywa. Jest to szczególnie istotne, gdy biegamy lub uprawiamy inny sport, ponieważ wysiłek fizyczny nasila wytwarzanie wolnych rodników.  

Oprócz przemian zachodzących wewnątrz, antyoksydanty przyspieszają powysiłkową regenerację mięśni. Są także odpowiedzialne za zmniejszenie bólów w mięśniach po zakończeniu ćwiczeń.  

Osoby aktywne powinien ucieszyć fakt, że buraki wzmacniają wytrzymałość. W eksperymencie przeprowadzonym przez naukowców z University of Exeter, polegającym na podawaniu 500 ml soku z buraków grupie mężczyzn, wykazano wzrost ich wytrzymałości nawet o 16%, przy czym w grupie kontrolnej, której podawano sok z wiśni, takiego wzrostu nie zaobserwowano(2).

0,5 l soku z buraka zawiera ok. 6 mmol NO3, który wpływa na obniżenie ciśnienia skurczowego, zmniejsza pochłaniania tlenu przez organizm, a tym samym obniża koszt energetyczny wysiłku fizycznego.


.
No dobrze... a co tam jeszcze burak zawiera..? 
 
— witaminę C i B1;

kwas foliowy, który wcale nie jest zarezerwowany wyłącznie dla kobiet w ciąży;

żelazo, magnez, wapń, potas i sód — bardzo ważne dla człowieka mikroelementy, które zmniejszają ryzyko zachorowania na choroby układu krwionośnego, moczowego, pokarmowego;

azotany, które pod postacią tlenków azotu (NH), wpływają na obniżenie ciśnienia krwi poprzez rozszerzanie naczyń krwionośnych — a dzięki temu obniżają koszt energetyczny wysiłku fizycznego, zwiększają wydolność i zaopatrzenie organizmu w tlen;

rezweratrol, bardzo silny antyutleniacz;

betainę, aminokwas mogący poprawić siłę i moc mięśni;

— sporą ilość węglowodanów i białek, niezbędnych do regeneracji.

 
Ale nawet tak poczciwe warzywko, jak burak, swoje wady ma... Ale któż z nas jest idealny?!

Po pierwsze: zawiera sporo cukru, więc jeśli borykasz się z problemem utrzymania cukru we krwi na właściwym poziomie, delektuj się z z umiarem. 

Ponad to chodzi także o sporą zawartość szczawianów, czyli związków naturalnie występujących w warzywach (szczególnie w zielonolistnych) i owocach, które mogą powodować zmniejszenie wchłaniania takich pierwiastków, jak: magnez, wapń, żelazo. Dlaczego? Ponieważ wiążą jony wapnia, przez co zwiększa się jego wydalanie wraz z moczem. Jeśli szczawiany nagromadzą się w naszym organizmie, rozpanoszą i zadomowią, mogą przyczynić się także do powstania kamieni nerkowych, a także odkładania kryształów wapnia.

Hmm... ale czy tak od razu należy się bać i odstawić warzywa?! Generalnie, jeśli nie cierpimy na kamicę szczawianowo-wapniową, nasze organizmy bardzo dobrze radzą sobie ze szczawianami, a to za sprawą szczepu bakterii żyjących w naszym jelicie, które pracowicie je neutralizują. 

Jeśli zadbamy o to, aby nasza dieta dostarczała nam sporo wapnia, tj. minimum 1000 mg na dzień, bez względu na płeć, będziemy prawidłowo się nawadniać, a do tego ograniczymy sól i cukier, możemy spokojnie zajadać wszystkie warzywa i owoce, bo korzyści dla zdrowa są o wiele większe! 
  

No to co... Pędzicie już do sklepu? 

Źródła: (1) „Źródła naturalnych przeciwutleniaczy” Elżbieta Sikora, Ewa Cieślik, Katedra Żywienia Człowieka, Akademia Rolnicza w Krakowie;
(2) http://www.exeter.ac.uk/news/research/title_290840_en.html;
(3) http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/24093677;
magazyn "Bieganie"

2 komentarze: