Ten weekend miał być przeznaczony na regenerację. Tak jest… Dobrze przeczytaliście! Miało być leniwie! Serio! Założenia były następujące: mało biegania, a pod górę, to już w ogóle odpada, żadnego męczenia się, a w zamian jak najwięcej wygodnego leżenia w miękkich poduchach z kończynami w górze, czytania o zdrowym odżywianiu i wymyślania fajowych rzeczy do jedzenia na bloga! A tu proszę… Niespodzianka! Zaproszenie na weekend do Krościenka nad Dunajcem, czyli… Pieniny, Gorce i Beskid Sądecki — a wszędzie przepięknie, jesiennie, liściasto i pachnąco... zwłaszcza o tej porze roku! Hmm… No to co… Się spakowaliśmy!
Ponieważ
mieliśmy przejeżdżać przez Gorce, postanowiliśmy odłączyć się nieco wcześniej i
wytyczyliśmy sobie trasę, która miała nas poprowadzić górami dolinami z
Kamienicy wprost do bazy.
Sobota
zapowiadała się naprawdę pysznie, zwłaszcza, że „Pani Chmurka” obiecywała
piękną pogodę! W drodze do Krościenka zostaliśmy więc grzecznie wysadzeni pod
kościołem w Kamienicy i w krótkich rękawkach (no bo przecież już za chwilę będzie
bardzo ciepło!) zaczeliśmy się rozglądać po okolicy w poszukiwaniu miejsca w
którym można by pobudzić organizm do działania za pomocą kofeiny, czyli zamówić
sobie kawę. No ale niestety… kawiarni w promieniu kilometra brak. Nawet
poczciwej, zawsze stającej na wysokości zadania w potrzebie, stacji benzynowej także
się nie napatoczyła. Musieliśmy się więc zadowolić bananem popitym wodą. Prawie
to samo, co pyszne latte z pianką i cynamonem! ;)
Niebieski
szlak, który wybraliśmy, zaczynał się pod kościołem. Początkowo prowadził
asfaltową szosą, a następnie wijąc się ostro do góry nieomal na przełaj przez przez
ogródki tutejszych mieszkańców, znikał gdzieś w zaroślach. No to za nim!
Miasteczko
pozostało za nami powoli budząc się do życia. Trasa wiodła na przemian trochę
po asfalcie, a trochę drogami leśnymi. I tak po kilkunastu minutach, paru
kilometrach oraz 300-metrowym podbiegu dobiegliśmy do niewielkiej, pięknie położonej
osady Klininy z przepięknym widokiem na góry, rzecz jasna! Swoją drogą — o Klininach nie wie nawet wszędobylskie
Google! Szczęśliwi ludzie mieszkający poza zasięgiem Internetu… na pewno nie
mają tam problemów z podsłuchem przez amerykańskie służby wywiadowcze na przykład.
Po
przebyciu ok. 9 km (według mojego Suunto, bo według mapy, było to około 7 km —
jeszcze nie zdecydowałam, komu wierzyć), znaleźliśmy się w Ochotnicy Dolnej (489 m n.p.m.) i
tutaj nagle nasz szlak się urwał i, mimo poszukiwań, dokładnej lustracji okolicznych
płotów i przydrożnych słupów i słupków, trzeba było zapytać miejscową ludność. Wskazówka
okazała się bardzo przydatna: należało odnaleźć kościół, przy kościele słup, a
na słupie — szlak.
Tak jest! I już po kilkunastu minutach otulił nas las,
ciepły i pachnący wilgotnymi liśćmi, szyszkami, mchem. Fajnie! Ludzie w
miastach nie miewają takich atrakcji…
W
sumie podbieg na Lubań miał jakieś 6 km, a przewyższenie liczyło nieco ponad 700
m. To w końcu całkiem spora górka o wysokości 1225 m n.p.m.. Trasa była naprawdę bardzo przyjemna, poprowadzona w większości przez gęsty las, ale i przez polany; miejscami
taka trochę dzika, mało uczęszczana.
ehh... jeszcze tylko jeden podbieg! |
Po drodze spotkaliśmy zaledwie kilku dzielnie
maszerujących turystów. Za to na szczycie było nas już trochę więcej, co jednak
nie przeszkadzało, aby sobie w ciszy i z widokiem na Tatry trochę pomarzyć. Wszyscy
się przecież zmieścimy! Na marzenia zawsze jest miejsce!
Fajna mapa, jeszcze z lat 70-tych, pożyczona na chwilę od turystki spotkanej na szczycie. I jeszcze taki ołtarz na tle tatr. |
.
Lubań to duży zalesiony masyw zwieńczony
dwoma wierzchołkami: pierwszy jest bardzo zalesiony i jedyne, co widać z jego
szczytu, to drzewa. Sytuację ratuje ten drugi… o niebiosa! Z tego wyższego i mniej
obrośniętego roztacza się wspaniały widok na południową część Gorców, Spisz,
Pieniny, Beskid Sądecki i Tatry.
Zazwyczaj
widoczne jest także Jezioro Czorsztyńskie i koryta rzeki Białki oraz Dunajca,
chociaż my cieszyliśmy oczy wspaniałym widokiem śnieżnobiałych, puchatych chmur
wypełniających dno doliny.
Na
Lubań prowadzi siedem szlaków. Na szerokiej polanie pomiędzy wierzchołkami znajduje
się baza namiotowa. Niegdyś znajdowały się tutaj także schroniska turystyczne,
jednak nie miały wystarczająco szczęścia i do naszych czasów zachowały się po
nich jedynie dwie podmurówki… Pierwsze schronisko zostało spalone przez Niemców
w 1944 roku podczas wojny, a drugie spaliło się w 1978 roku. A wyglądało tak:
Bacówka na Lubaniu, zdjęcie z 17 kwietnia 1974 (© fot. pl.wiki: Wp)
|
.
Mówi
się, że na Lubaniu grasuje "złe" i nic się tu nie uda… No cóż, nam
się udało wybiec, więc może to dobrze wróży?
Po krótkim odpoczynku i cyknięciu obowiązkowego focisza z uradowanymi minami i skonsumowania banana na tle Tatr, postanowiliśmy jednak zbiec. Do Krościenka mieliśmy jeszcze spory kawałek.
Baza namiotowa na Lubaniu, imponująca, prawda..? |
A droga powrotna..? No cóż:
Liczba kilometrów: dyszka i to z górki;
Ilość postojów: aaa... będą ze 3 (1 x doładowanie witaminą C na polanie, 1 x zagubienie, 1 x focisz);
Liczba znalezionych polanek z krzakami dzikiej róży: 1, ale za to jaka...
Liczba zjedzonych owoców dzikiej róży: pewnie z 50..! Wyjątkowo pyszne okazy!
Liczba pogubień: tym razem tylko jedno!
Kierunek: baza |
Reasumując... Bardzo fajnie! Polecamy! Trasa:
Moje Suunto pokazał prawie 25 km, jeśli to robi różnicę |
Źródła:
Marek Cieszkowski, Paweł Luboński: Gorce – przewodnik dla prawdziwego turysty. Pruszków: Oficyna Wydawnicza „Rewasz”, 2004
Zdjęcie schroniska pochodzi ze strony: http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Luba%C5%84_bac%C3%B3wka.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz